[OPOWIADANIE DLA MŁODZIEŻY] "Zatrzymaj się"




Nienawidzę pisać listów. Wydawało mi się, że uczucia powinienem przelać w jednym sms-ie, ewentualnie w całej ich lawinie. Nie jestem duszą romantyka, przynajmniej tak mi się wydaje.

Spodobała mi się jedna studentka. Miała na imię Kornelia. Była bardzo kobieca, miała swój
zmysł i perfidne plany na przyszłość. Chciała zostać prezenterką telewizyjną, a miała do tego
odpowiednie walory. Bo któż, kto ma talię osy, głos jak anioł i włos jak u konia, nie może zostać kimś sławnym? Zaprzyjaźniliśmy się bardzo szybko. Poznaliśmy się w komunikacji miejskiej. Nie miałem drobnych na bilet, a ona, rudowłosa blondynka, podarowała mi go. W zamian za uśmiech. Nie zdążyłem jej zapytać o imię, numer telefonu... więc postanowiłem napisać ogłoszenie na portalu
społecznościowym. Umieściłem zacną informację na znamiennej stronie pod tytułem Spotted: Widział Wojnę. Przecież wszyscy poszukują tam drugiej połówki, c'nie? Znalazłem. Nie o tym jednak jest ta historia.

Odkąd podarowałem jej w ramach podziękowań osiem małych króliczków,
trzydziestocentymetrową czekoladę oraz bluzkę w kotki, myślałem, że chwyciłem Boga za nogi.
Musiałem się odwdzięczyć; gdyby nie ten bilet, straciłbym dwieście pięćdziesiąt złotych na mandat od „kanara”. Schowałem wszelkie swoje fanaberie do kieszeni, głupotę do plecaka, a wyjąłem swoje staranie się o cokolwiek i kogokolwiek... Kornelia szybko połknęła haczyk, niczym rybka. Od tego momentu bardzo dużo rozmawialiśmy ze sobą, wymienialiśmy niezliczone tysiące wiadomości tekstowych, wysyłaliśmy sobie przeróżne rzeczy przez kanały internetowe. Nic nie zanosiło się, aby mogło się to zmienić w przeciągu kilku godzin.

Tego dnia Kornelia miała ważny egzamin z leksyki. Była przygotowana od deski do deski. Była
typem perfekcjonistki, musiała mieć wszystko wykute, by zdać za pierwszym razem. Rozmawiałem z nią
rano, pocieszając ją i podnosząc na duchu.
– Hej, Kornelia. Jak nastrój przed egzaminem? - zapytałem.
– Cześć, Tomek. Daj spokój, mam wrażenie, że nic nie umiem. - odpowiedziała Kornelia.
– Słuchaj, zdasz to, ostatni egzamin i wakacje. Przecież wiesz o tym, że jesteś genialna. Jeśli chcesz
to przyjdę po ciebie na uczelnię.
– Nie będę robić ci problemu.
– Mam nadzieję, bo ten profesorek jest bardzo uszczypliwy.
– Ale ty sobie dasz świetnie radę, o to jestem spokojny.
– Dziękuję ci za te ciepłe słowa. Wiesz co, wychodzę z tramwaju. Napiszę do ciebie po egzaminie.
Pa!

Czekałem trzy godziny na jakikolwiek znak życia. Nie martwiłem się zbytnio wiedząc, że egzamin może potrwać dłużej, niż zapowiedziano. Niemniej jednak zastanawiające było to wtedy, kiedy nie odpisywała na żadną moją wiadomość w przeciągu kilku godzin. Gdyby poszła oblewać zdany bądź niezdany egzamin (przecież każdy powód jest dobry...) to odpisałaby mi cokolwiek. Cokolwiek. Miałem złe przeczucia...

W godzinach popołudniowych media krzyczały, wrzeszczały i trąbiły na temat
dwudziestoparolatki, która wpadła pod samochód krótko po wyjściu z tramwaju. Z telefonem w ręku.
Podjęto próbę reanimacji, służby medyczne szybko przyjechały na miejsce. Próbę nieudaną. Miałem sto pięćdziesiąt myśli na minutę, przecież Kornelia o tej samej porze wychodziła z tego samego tramwaju! A co wtedy, kiedy to rzeczywiście ona wpadła pod ten tramwaj? Ta osoba zginęła niemalże na miejscu! To nie mogła być ona... Moja długowłosa blondynka o jaśniejących oczkach, z zamiłowaniem do ludzi i świata...

Zacząłem pisać setki wiadomości do niej. Odbijały się echem, wpadały do czarnej dziury,
obiegały kulę ziemską i uderzały mnie w serce. Krwawiące, bolące serce. Wyszukiwałem wiadomości w Internecie, by znaleźć jak najwięcej informacji na temat tego wypadku. Nie przyszło mi na myśl... Zadzwoniłem. Telefon wyłączony. Zamknięta trasa. Nie wiedziałem, co począć...

W głowie spacerowała mi godzina zatrzymania się tramwaju na Marymoncie. 10:57. Świrowała
mi myśl. Kornelia. Egzamin. Leksyka. Uniwersytet. Tramwaj. Wypadek. Tramwaj. Wypadek. Nie żyje. Istna, wyrafinowana transcendencja. Wiesz co, wychodzę z tramwaju. Uszczypliwy profesorek. Refleksje gnębiły moją duchową facjatę, obnażały mnie z cierpliwości. Raniły moje wnętrze.

Zadzwonił telefon, numer był mi zupełnie obcy, podobny do niczego. Odezwał się dziwny głos, nie przypominający mi nikogo znajomego.
– Panie Tomaszu, Kornelia żyje, ale nie jest z nią najlepiej – powiedział starszy mężczyzna –
Przyszła na egzamin cała roztrzęsiona, zadzwoniłem po pogotowie. Jest w szpitalu.
– Co się stało? - wydukałem.
– Była świadkiem wypadku, tego, o którym mówi dzisiaj cała Polska. Reanimowała ofiarę.
– W którym jest szpitalu?
– Wojewódzkim. Proszę do niej przyjechać. Nie mogłem dodzwonić się do rodziców, a wiem, że
się przyjaźnicie. Kornelia jest w niesamowitym szoku.
– Dziękuję za telefon. Do widzenia.

Pojechałem do szpitala z prędkością światła, niczym Chuck Norris. I rzeczywiście. Kornelia. Jej
psychika... no cóż, została doszczętnie zniszczona, a jej poczucie własnej wartości zostało obalone przez nieudaną reanimację (nie)winnej dziewczyny...
                               Tą dziewczyną była... jej młodsza kuzynka.

Nie czuję już nic, prócz... miłości do Kory i nienawiści do losu...
I to wszystko przez... patrzenie się w mały ekranik telefonu... Dwudziesty pierwszy wiek drwi sobie z nas skrycie. Do czego musi dochodzić, byśmy w końcu zrozumieli, co jest najbardziej istotne w naszym życiu?


Publikowane w jednym z czasopism dla młodzieży. Anno Domini 2018.
Dziękuję.
S. 

PS. Mój styl pisania zmienia się wraz z okolicznościami poprzedzającymi ten proces. Siebie za "młodzież" nie uważam. Jednak nie wiem, czy do tej młodzieży będę umiała kiedyś dotrzeć.

Komentarze

  1. Czytałam to jednym tchem
    Serio. Chcę więcej takich wpisów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to budujące. Chociaż wiesz, że mam wątpliwości :).

      Usuń
  2. O jacie genialnie napisane, też chcę więcej 😍😃🙏

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale pięknie napisane, aż miło się czyta

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję że będzie ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  5. Mega interesujące! Masz świetny styl pisania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajnie się czyta czekam na kolejne opowiadania!

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie z weną ciężko, zazdroszczę 😘

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakbym ja miała taką wenę do pisania jak ty ❤️

    OdpowiedzUsuń
  9. Włos jak u konia rozśmieszył mnie niezmiernie, ale co to jest, do licha, rudowłosa blondynka? Albo jest ruda, albo blond, te kolory nie mieszają się w żaden sposób... No chyba że chodziło o to, że jest farbowana, bo ofiara w końcu miała blond włosy i nie przeszkadzało to narratorowi w obawie, że chodzi o Kornelię. Tutaj mam trochę wątpliwości. Niemniej opowiadanie całkiem zgrabne i powabne, a morał dociera do głębi. Poczytałabym więcej czegoś w tym stylu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest coś takiego jak abstrakcja. Dlatego rudowłosa blondynka :).

      Usuń
  10. Przeczytałam jednym tchem i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z mila chęcią poczytam więcej takich wpisów ☺

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo ciekawy wpis! Czyta się z zapartym tchem :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Pisz więcej, pisz więcej! Przeczytałam jednym tchem, super!

    OdpowiedzUsuń
  14. No co Ty ! Dawaj więcej takich wpisów poproszę ❤

    OdpowiedzUsuń
  15. super opowieść ! pisz więcej ! naprawdę super sie czyta.! i dużo prawdy w tym o tej młodzieży dzisiejszej...

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo ,bardzo ciekawe! Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Oh czytało mi się niesamowicie! Chcę więcej takich opowiadań:D

    OdpowiedzUsuń
  18. świetne. choć masz błąd, że wpadła pod samochód a potem pod tramwaj ;)
    masz dłuższe teksty? jedno z wydawnictw ma konkurs na książkę własnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie, nie, z tramwaju pod samochód, ale widzę, że i tak tej konwencji nie utrzymałam. :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za zainteresowanie postem. To motywuje mnie do dalszej, systematycznej pracy. Pozdrawiam,

Sandra. :)